wtorek, 20 stycznia 2015

Postemigracyjna wegańska szarlotka




Składniki:

  • 2 szklanki mąki
  • 3-4 łyżki cukru
  • 12 łyżek wegańskiej margaryny
  • szczypta soli
  • 10-12 łyżek lodowatej wody

  • 4 jabłka
  • 4 łyżki skrobi ziemniaczanej
  • łyżeczka cynamonu
  • 15 łyżek cukru
  • łyżeczka soku z cytryny

Sposób wykonania:

Mąkę wsypujemy do miski i mieszamy z cukrem i solą. Dodajemy zimną wegańska margarynę i rozdrabniamy ją za pomocą widelca. Kiedy mąka będzie miała piaskową konsystencje dolewamy stopniowo wodę i zagniatamy palcami.Gotowe ciasto umieszczamy na pół godziny w lodówce. W tym czasie obieramy i kroimy jabłka, skrapiamy je sokiem z cytryny i mieszamy z cukrem, skrobią ziemniaczaną i cynamonem.
Schłodzone cisto dzielimy i rozwałkowujemy. Jedną część używamy do wyłożenia formy a z drugiej wycinamy serduszka, albo coś mniej romantycznego, za pomocą foremek do ciastek. Do blaszki wyłożonej ciastem dodajemy jabłka, na których układamy wycięte serca.
Szarlotkę pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 190 stopni, przez 45-50 minut. Po wystygnięciu posypujemy cukrem pudrem.



Jabłka to owoce, które wywołują u mnie rozmaite skojarzenia, zazwyczaj pozytywne. Wiele z nich ma związek z Polską, krajem do którego postanowiłam wrócić na krótszą bądź dłuższą chwilę. Kilka miesięcy temu tęsknotę za ojczyzną zamieniałam na żmudną naukę życia od podstaw w krainie nad Wisłą. Marna ze mnie uczennica. Czuję się jakbym trafiła do jednoosobowej klasy specjalnej, w której wszelka próba pomocy mojej osobie, kończy się fiaskiem. Tak wielu rzeczy nie rozumiem, nie przyswajam, nie potrafię ogarnąć swoim, jak mi się niegdyś wydawało, otwartym umysłem. Wszystko jest obce, obłe, wszystko wchodzi pod moją skórę, wywołuje konsternację. Chciałabym, żeby ktoś napisał podręcznik dla byłego emigranta z instrukcją obsługi naszego skomplikowanego kraju. Bo jestem zmęczona stąpaniem po omacku, ciągłym przygnębieniem i poczuciem niemocy. Zamiast książki z receptą na życie w starej, a jednak nowej rzeczywistości, czytam ,,Ślepnąc od świateł". Zresztą trudno to nazwać czytaniem, ja to pożeram w tempie obłąkanego, wygłodniałego mola książkowego. Obawiałam się tej lektury, myślałam, że po stu stronach zacznę pakować walizki, że skorzystam z zawieszonego w wirtualnej przestrzeni biletu powrotnego, że nie zniosę prawdy o rodzinnym miejscu, wylewającej się ze stron tej książki. Poniekąd  czytanie jej boli, bo opisuje rynsztok w jakiś chorobliwie poetycki sposób, zdaniami tak trafnymi i pięknymi, że zaczynam odczuwać masochistyczną wręcz przyjemność. ,,Polska to kraj billboardów reklamujących dachówki, śmieci na poboczach, kraj cebuli i rzepaku, to królestwo skarpet, wąsów i amfetaminy". Przeraża mnie to, że widzę ojczyznę oczami głównego bohatera, choć przyjeżdżając tu zakładałam, że zobaczę coś zupełnie innego. Pocieszający jest fakt, że ludzie tacy jak Żulczyk, z porośniętej brudem rzeczywistości potrafią czerpać inspiracje i tworzyć fascynującą literaturę.
Odeszłam nieco od bohaterów tego posta-jabłek...za którymi najbardziej tęsknię będąc po drugiej stronie ,,stawu", bo tylko tu, na polskiej ziemi, są prawdziwe, soczyste, o niepowtarzalnym smaku, ale i zgniłe, robaczywe, dokładnie takie jak otaczająca mnie rzeczywistość.

1 komentarz:

  1. Uwielbiam szarlotki w każdej postaci. Z chęcią zjadłabym tą Twoją!

    OdpowiedzUsuń