Od ostatniego wpisu minęły dwa miesiące, niełatwe miesiące. Czas złego samopoczucia, podejmowania trudnych decyzji i powolnego ,,dochodzenia do siebie".
Na początku lutego doszłam do wniosku, że muszę stać się swoją własną pacjentką. Że potrzebuję przestać stawiać na pierwszym miejscu innych ludzi i na poważnie zająć się sobą. W około-świątecznym czasie miałam wrażenie, iż mam wszystko pod kontrolą, że trzymam się całkiem dzielnie w natłoku spotkań, które nieodłącznie w tym sezonie wiążą się z kawą, cukrem, glutenem albo alkoholem. Niestety często nasze wyobrażenie na temat naszego postępowania rozmywa się z rzeczywistością. Wiedza plus dobre chęci nie równają się właściwym działaniom. Wygląda na to, że nawet dietetyk potrafi się oszukiwać;)
Potworne zmęczenie, rozmaitego rodzaju bóle, zmienny nastrój, PMS trwający niemal cały miesiąc i jeszcze kilka nieprzyjemnych symptomów sprawiły, że z początkiem lutego powiedziałam sobie- dość! Jakimś cudem znalazłam czas i ochotę na zagłębienie się w książce, która sprawiła, iż doznałam ,,oświecenia";). W ,,The hormone cure" Sary Gottfield, MD znalazłam rozwiązanie. Kto by pomyślał, że już przed 40 rokiem życia można zacząć odczuwać objawy menopauzy i że ratunkiem mogą być dieta, styl życia i zioła.
Wiadomo jednak, że te niby proste rozwiązania bywają ogromnym wyzwaniem. Zrezygnowanie z tak wielu rzeczy, które sprawiają nam przyjemność bywa dla wielu ponad siły. Zweryfikowanie swoich poglądów, zejście z dotychczasowej drogi i cierpliwe czekanie na rezultaty nie jest łatwe. Na chwilę obecną porzuciłam weganizm (choć staram się by moja dieta w 80-90% była jednak oparta na roślinach), zmianie uległo moje rygorystyczne podejście do wysiłku fizycznego, na krótką chwilę zrezygnowałam z niego całkowicie i postanowiłam słuchać swojego ciała. Powróciłam do systematycznej medytacji. Po pięciu tygodniach wprowadzania zmian, które początkowo wydawały mi się egzystencją umartwiającego się mnicha, pożegnałam się z wszystkimi nieprzyjemnymi objawami wchodzenia w kolejną dekadę życia:)
Więcej na temat podjętych przeze mnie działań postaram się niebawem napisać TUTAJ.
Zastosowany protokół sprawił, że całkowicie pożegnałam się ze słodyczami. Na chwilę obecną zrezygnowałam nawet z suszonych owoców, więc desery na bazie daktyli przestały wchodzić w rachubę:( Moją nową ulubioną słodką przekąska stał się banan z dodatkiem masła migdałowego, orzechowego albo tahini. I o dziwo ten prosty ,,deser" potrafi mnie usatysfakcjonować, choć przyznam, że miewam dni, w które ,,prześladuje mnie" czekolada;)
Mój sposób odżywiania stał się tak niezwykle prosty, że trudno znaleźć w moim jadłospisie przepis na danie popisowe;) Raz na jakiś czas przyrządzę potrawę z jakiegoś bloga bądź książki, reszta moich posiłków to totalny ,,nudny" freestyle. Dlatego dzisiaj ,,posiłkuję się" książką Jadłonomi, z której pochodzi poniższy przepis. Oczywiście moje danie odbiega nieco od oryginału, bo zazwyczaj gotując wyznaję zasadę- wrzucam to co mam i nie przejmuję się tym czego nie posiadam;)
- 1/2 cebuli
- kawałek imbiru (2-3 cm)
- batat
- 2 szklanki ugotowanej ciecierzycy (można użyć ciecierzycy ze słoika albo puszki)
- opakowanie krojonych pomidorów (400-500 ml)
- szklanka wywaru z warzyw albo wody
- 4 łyżki masła orzechowego
- łyżka soku z cytryny albo limonki
- garść szpinaku albo jarmużu
- olej do smażenia (osobiście poddusiłam warzywa na wodzie)
- 1/4 łyżeczki cynamonu
- 1/2 łyżeczki kuminu
- 1/4 łyżeczki kolendry
- 1/4 łyżeczki płatków chili
- sól
- pieprz
- posiekane orzeszki ziemne do dekoracji (opcjonalnie)
Sposób wykonania:
- Imbir zetrzeć, cebulę posiekać, batata pokroić w kostki.
- Imbir i cebulę podsmażać przez 1-2 minuty.
- Dodać batata, ciecierzycę oraz przyprawy. Podsmażać 1-2 minuty.
- Wlać pomidory i dusić przez około 3 minuty.
- Dodać wywar z warzyw, masło orzechowe i gotować gulasz przez 20-25 minut.
- Na koniec dodać szpinak bądź jarmuż oraz sok z cytryny.
- W razie potrzeby dodać więcej wywaru albo wody i doprawić do smaku.