czwartek, 24 maja 2018

Wegański paprykarz z kaszy jaglanej


Blog zaniedbany na całego, ale kolejna życiowa rewolucja, która zbliża się milowymi krokami sprawia, że marudzenie na blogu i archiwizowanie przepisów zeszło na dalszy plan. 
Wygląda na to, że ,,czara goryczy'', którą stała się dla mnie Polska, została przelana. Zmaltretował mnie ten kraj do granic możliwości. Zamiast narzekać przez kolejny rok-uciekam od tego co włazi mi pod skórę. Nie wiem co przyniesie przyszłość i czy podjęta decyzja jest rozsądna, wiem jednak, że mam ochotę na zmianę. Pomimo obaw i wątpliwości chcę iść za głosem intuicji, zrobić coś irracjonalnego, wykraczającego poza schemat. Po prostu mam ochotę wyjść z pieprzonego pudełka.
Prawdę powiedziawszy wstęp miał dotyczyć czegoś zgoła innego, a mianowicie marnowania jedzenia. 
Choć z premedytacją unikam kolorowych kobiecych magazynów (tak samo jak telewizji i radia), raz na jakiś czas moja mama podrzuca mi ,,przeterminowaną'' gazetkę (jeśli uważa, że coś może mnie w niej zainteresować). Tym razem zajrzałam do znienawidzonego świata mediów aby przeczytać wywiad z Sylwią Macher autorką książki ,,Gotuję, nie marnuję". Rozmowa ta odkrywa bolesną prawdę o Polakach. Nieustannie narzekamy na brak pieniędzy, a jednocześnie wyrzucamy je bez zastanowienia. 
Wg statystyk wyrzucamy 4 kg jedzenia miesięcznie, w śmietniku ,,kończy żywot'' 30% naszych zakupów. 
Wraz ze sklepami wyrzucamy 9 mln ton jedzenia rocznie. 
Nie wiem czy w związku z tym mamy prawo do narzekania na ceny produktów, gdy miesięcznie wyrzucamy do śmietnika około 50 zł. Jak podkreśla Sylwia Machner w skali czteroosobowej rodziny wynosi to około 2500 zł rocznie. Doliczmy do tego wszystkie zakupione zbędne ciuchy i inne ,,pierdoły", które po przywiezieniu ze sklepu lądują w kącie, a uzbiera się kwota na przyzwoite wakacje.
Nie wiem czemu Polaków nadal dotyka ,,wilczy głód" zakupów. To chyba pustka egzystencjalna, która nie ma związku z pustą lodówka ani spiżarką. 
Niby borykamy się z otyłością i wiecznie pustym portfelem, tym czasem nasze zachowania totalnie temu przeczą. Może potrzebujemy narodowej terapii i zbiorowej sesji medytacji, żeby dostrzec absurdalność swoich działań. A może wystarczy mam odrobina autorefleksji i książka wyżej wymienionej autorki aby opamiętać się i zaoszczędzić trochę jedzenia oraz pieniędzy, których ponoć nieustannie nam brakuje. 
Poniższy przepis nie pochodzi z książki ,,Gotuję, nie marnuję". Natknęłam się na niego w drugiej książce Marty Dymek, której z premedytacją postanowiłam nie kupować...bo od czego mam znajomych i telefon z funkcją robienia zdjęć;) Przepis ten ,,przyszedł mi z pomocą'' w dniu, w którym moja lodówka świeciła pustkami. Choć bez niego też zapewne stworzyłabym coś ciekawego. Uważam, że brak jest podstawą wynalazków i twórczych działań, więc zamiast biec do sklepu po ,,niezbędne" składniki, spróbujmy ugotować coś z ,,niczego". Efekt może nas zaskoczyć.

Składniki:
  • 2 marchewki
  • 1/4 niewielkiego selera korzeniowego
  • 1 cebula
  • 2 liście laurowe
  • 2 ziarna ziela angielskiego
  • 2 ziarna czarnego pieprzu
  • trochę oleju do podsmażenia (można pominąć i udusić warzywa na wodzie)
  • 3 łyżki koncentratu pomidorowego
  • 1 łyżeczka wędzonej papryki
  • 1/2 łyżeczki słodkiej papryki
  • 1/2 łyżeczka ostrej papryki
  • 1 łyżeczka sosu sojowego
  • 1/2 szklanki wody
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1/2 szklanki ugotowanej kaszy jaglanej (1/4 szklanki suchej kaszy)
  • 1 łyżeczka pasty miso (można pominąć)
  • sól, pieprz do smaku

Sposób wykonania:
  1. Marchew oraz selera zetrzeć na grubej tarce, cebulę pokroić w kostkę. Na patelni rozgrzać olej lub wodę, dodać warzywa oraz liść laurowy, ziele angielskie i pieprz. Podsmażać kilka minut, ściągnąć z ognia, przyprawy wyrzucić.
  2. Do podsmażonych warzyw dodać koncentrat pomidorowy, sos sojowy, wszystkie rodzaje papryki, sól, pieprz oraz wodę. Dusić około 10 minut.
  3. Gotowe warzywa zmieszać z ugotowaną kaszą jaglaną oraz pastą miso. Doprawić do smaku.
  4. Przełożyć do słoika i przechowywać w lodówce do 10 dni.

Jeśli jesteś zainteresowana dietetyczną konsultacją online, borykasz się z chorobą dietozależną, albo nie wiesz jak prawidłowo zbilansować wegański, wegetariański bądź bezglutenowy jadłospis zajrzyj na moją stronę
https://dietetycznarownowaga.com/




czwartek, 19 kwietnia 2018

Owsianko-jabłkowe batony bez cukru i glutenu

Dwa i pół miesiąca diety bez cukru (w tym suszonych owoców), glutenu oraz alkoholu za mną. Żywieniowej rewolucji, która przywróciła mi energię i chęć do życia. Jeśli chcesz przeczytać więcej o zastosowanym przeze mnie protokole zapraszam TUTAJ.  
Mam nadzieję, że będę trwać przy wprowadzonych zmianach w nieskończoność, bo pozytywne rezultaty wręcz przeszły moje oczekiwania. 
Przez ponad dwa miesiące moje desery sprowadzały się do banana z masłem migdałowym bądź orzechowym albo placów z mielonych płatków owsianych, mleka roślinnego i banana. Postanowiłam jednak od czasu do czasu ,,dać sobie luz" i zrobić coś słodkiego na bazie daktyli albo innych suszonych owoców. I oczywiście zamierzam ,,uwieczniać" przepisy na tym blogu albo TUTAJ
Dzisiaj batony z płatków owsianych, jabłek i tahini.



Składniki:
  • 1 szklanka mąki owsianej (certyfikowanej bez glutenu)
  • 1 szklanka płatków owsianych (certyfikowanych bez glutenu)
  • 2 jabłka
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 3/4 szklanki miękkich daktyli
  • 2/3 szklanki tahini
  • 3 łyżki nasion chia
  • 1/4 szklanki mleka roślinnego
 Sposób wykonania:
  1. W dużej misce zmieszaj mąkę, płatki owsiane, proszek do pieczenia i sól.
  2. Jabłka obierz i zetrzyj.
  3. Do malaksera albo blendera wrzuć daktyle, tahini, nasiona chia oraz mleko roślinne. Miksuj do uzyskania gładkiej konsystencji.
  4. Dodaj zblendowaną mieszankę oraz jabłka do suchych składników i dokładnie wszystko wymieszaj.
  5. Umieść masę w formie wyłożonej papierem do pieczenia.
  6. Piecz około 30 minut w temperaturze 175 stopni C. 

wtorek, 20 marca 2018

Jak nie zwariować w okolicach czterdziestki oraz przepis na wegański gulasz z ciecierzycy

Od ostatniego wpisu minęły dwa miesiące, niełatwe miesiące. Czas złego samopoczucia, podejmowania trudnych decyzji i powolnego ,,dochodzenia do siebie".
Na początku lutego doszłam do wniosku, że muszę stać się swoją własną pacjentką. Że potrzebuję przestać stawiać na pierwszym miejscu innych ludzi i na poważnie zająć się  sobą. W około-świątecznym czasie miałam wrażenie, iż mam wszystko pod kontrolą, że trzymam się całkiem dzielnie w natłoku spotkań, które nieodłącznie w tym sezonie wiążą się z kawą, cukrem, glutenem albo alkoholem. Niestety często nasze wyobrażenie na temat naszego postępowania rozmywa się z rzeczywistością. Wiedza plus dobre chęci nie równają się właściwym działaniom. Wygląda na to, że nawet dietetyk potrafi się oszukiwać;) 
Potworne zmęczenie, rozmaitego rodzaju bóle, zmienny nastrój, PMS trwający niemal cały miesiąc i jeszcze kilka nieprzyjemnych symptomów sprawiły, że z początkiem lutego powiedziałam sobie- dość! Jakimś cudem znalazłam  czas i ochotę na zagłębienie się w książce, która sprawiła, iż doznałam ,,oświecenia";).  W ,,The hormone cure" Sary Gottfield, MD znalazłam rozwiązanie. Kto by pomyślał, że już przed 40 rokiem życia można zacząć odczuwać objawy menopauzy i że ratunkiem mogą być dieta, styl życia i zioła. 
Wiadomo jednak, że te niby proste rozwiązania bywają ogromnym wyzwaniem. Zrezygnowanie z tak wielu rzeczy, które sprawiają nam przyjemność bywa dla wielu ponad siły. Zweryfikowanie swoich poglądów, zejście z dotychczasowej drogi i cierpliwe czekanie na rezultaty nie jest łatwe. Na chwilę obecną porzuciłam weganizm (choć staram się by moja dieta w 80-90% była jednak oparta na roślinach), zmianie uległo moje rygorystyczne podejście do wysiłku fizycznego, na krótką chwilę zrezygnowałam z niego całkowicie i postanowiłam słuchać swojego ciała. Powróciłam do systematycznej medytacji. Po pięciu tygodniach wprowadzania zmian, które początkowo wydawały mi się egzystencją umartwiającego się mnicha, pożegnałam się z wszystkimi nieprzyjemnymi objawami wchodzenia w kolejną dekadę życia:)
Więcej na temat podjętych przeze mnie działań postaram się niebawem napisać TUTAJ.  
Zastosowany protokół sprawił, że całkowicie pożegnałam się ze słodyczami. Na chwilę obecną zrezygnowałam nawet z suszonych owoców, więc desery na bazie daktyli przestały wchodzić w rachubę:( Moją nową ulubioną słodką przekąska stał się banan z dodatkiem masła migdałowego, orzechowego albo tahini. I o dziwo ten prosty ,,deser" potrafi mnie usatysfakcjonować, choć przyznam, że miewam dni, w które ,,prześladuje mnie" czekolada;)
Mój sposób odżywiania stał się tak niezwykle prosty, że trudno znaleźć w moim jadłospisie przepis na danie popisowe;) Raz na jakiś czas przyrządzę potrawę z jakiegoś bloga bądź książki, reszta moich posiłków to totalny ,,nudny" freestyle. Dlatego dzisiaj ,,posiłkuję się" książką Jadłonomi, z której pochodzi poniższy przepis. Oczywiście moje danie odbiega nieco od oryginału, bo zazwyczaj gotując wyznaję zasadę- wrzucam to co mam i nie przejmuję się tym czego nie posiadam;)


Składniki:

  • 1/2 cebuli
  • kawałek imbiru (2-3 cm) 
  • batat
  • 2 szklanki ugotowanej ciecierzycy (można użyć ciecierzycy ze słoika albo puszki)
  • opakowanie krojonych pomidorów (400-500 ml)
  • szklanka wywaru z warzyw albo wody
  • 4 łyżki masła orzechowego
  • łyżka soku z cytryny albo limonki
  • garść szpinaku albo jarmużu
  • olej do smażenia (osobiście poddusiłam warzywa na wodzie)
  •  1/4 łyżeczki cynamonu
  • 1/2 łyżeczki kuminu
  • 1/4 łyżeczki kolendry
  • 1/4 łyżeczki płatków chili
  • sól
  • pieprz
  • posiekane orzeszki ziemne do dekoracji (opcjonalnie)
Sposób wykonania:
  1. Imbir zetrzeć, cebulę posiekać, batata pokroić w kostki.
  2. Imbir i cebulę podsmażać przez 1-2 minuty.
  3. Dodać batata, ciecierzycę oraz przyprawy. Podsmażać 1-2 minuty. 
  4. Wlać pomidory i dusić przez około 3 minuty.
  5. Dodać wywar z warzyw, masło orzechowe i gotować gulasz przez 20-25 minut. 
  6. Na koniec dodać szpinak bądź jarmuż oraz sok z cytryny.
  7. W razie potrzeby dodać więcej wywaru albo wody i doprawić do smaku.


piątek, 12 stycznia 2018

Orkiszowe ciasteczka z dynią

Świętowanie zakończone...wreszcie...
Zawsze obiecuję sobie, że nie dam się ponieść świątecznym szaleństwom, ale jak każdy miewam  słabości. Pośród bożonarodzeniowych potraw kuszą mnie jedynie... słodycze. I choć celowo piekę niewiele i do tego mało tradycyjne ciasta, to jednak ostatecznie kończę z górą wypieków przyniesionych przez znajomych i rodzinę. No cóż taki czas, jakoś trzeba go przetrwać i naprawić wyrządzone przez cukier szkody. Niestety i tym razem skończyło się ponoworocznym zmęczeniem, przeziębieniem i dodatkowym kilogramem;) Na szczęście po tygodniowym powrocie do mojej przedświątecznej rutyny wszystko wróciło do normy:)
Oczywiście ,,wyplątanie się" z niezdrowych świątecznych nawyków bywa trudne przez pierwsze kilka dni, bo przecież pyszne ciasto zjadane na śniadanie w towarzystwie kawy, męża i zmierzwionej pościeli to mój poranek idealny. I kiedy przychodzi pora zamienić tą idylliczną scenerię na pobudkę z czarną kawą, skrzynką emailową i wizją wczesnego treningu- bywa ciężko. Jednak rutyna ma to do siebie, że wchodzi w krew. Jeśli przynosi pozytywne efekty zaczyna wręcz cieszyć, więc nie marudźmy, tylko zabierzmy się za wprowadzanie pozytywnych zmian.
U mnie poświąteczne zmiany oznaczają powrót do sporadycznych wypieków, głównie dla rodziny i znajomych. Nadchodzi weekend, więc mam zezwolenie na pieczenie;) Dzisiejszy przepis , to wegańskie ciasteczka orkiszowe z dodatkiem dyni.


Składniki:
  • 1 szklanka puree z dyni
  • 2 szklanki mąki orkiszowej
  • 1 szklanka mąki pszennej 
  • 1 szklanka cukru
  • 1/2 szklanki wiórków kokosowych
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki cynamonu
  • szczypta soli
  • 1/2 szklanki płynnego oleju kokosowego
  • 1 łyżka nasion chia z dodatkiem 3 łyżek wody (można zastąpić mielonym siemieniem lnianym)
  • 100 g gorzkiej czekolady
Sposób wykonania:
  1. W dużej misce zmieszać suche składniki.
  2. Dodać resztę składników i dokładnie wymieszać. Jeśli ciasto jest zbyt mokre, dodać więcej mąki.
  3.  Ciasto rozłożyć na blacie kuchennym i wycinać niewielkie kółka. (można również formować ciasteczka w rękach.
  4. Ciasteczka układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia.
  5. Piec przez około 20 minut w temperaturze 175 stopni C.
  6. Pokruszoną czekoladę umieścić w niewielkim naczyniu i rozpuścić w kąpieli wodnej.
  7. Całkowicie wystudzone ciasteczka zamaczać do połowy w czekoladzie.
SMACZNEGO :)

Nowy przepis na wegańską zupę meksykańską KLIKNIJ TUTAJ.


Konsultacje dietetyczne, jadłospisy, przepisy, porady https://dietetycznarownowaga.com/