czwartek, 17 sierpnia 2017

Curry z batatem


Choć i tak nikt nie czyta wstępów, przydługawy akapit bez związku z poniższym przepisem-powstanie. Grafomania, to mój sposób radzenia sobie ze stresem, podobną funkcję spełnia w moim przypadku bieganie. A że powłóczenie nogami chwilowo porzuciłam z powodu ogólnego zmaltretowania różnych części ciała aktywnością fizyczną oraz:
a) braku zapędów samobójczych, które są konieczne do uprawiania joggingu na pobliskiej drodze,
b) niechęci do komunikacji miejskiej, która przypomina mobilną pijalnię piwa,
c) amnezji dotyczącej posiadania prawa jazdy i przekazania samochodu w ręce współmałżonka,
stukam w klawiaturę.
 A stresu w moim bezstresowym życiu jest ostatnio zadziwiająco wiele. Chyba ma on związek z wyczerpaniem szczątkowych zasobów optymizmu przywiezionego z odległego kraju. Wiadomo, ludzie mieszkający w Stanach są naiwni, więc i ja infantylnie sądziłam, że Polska jest fajna, odmieniona i że z pewną dozą wysiłku zapewne ułożę sobie tutaj życie. Okazuje się jednak, że nadwiślana ojczyzna, to jednak puzzle nie na moim poziomie. Zbyt trudne, chaotyczne, nielogiczne i do tego mało estetyczne. Tracę wiarę, że kiedykolwiek do nich dorosnę. Łapię się na tym, że zazdroszczę osobą, które nigdy nie zmieniały kraju zamieszkania. Wiedzą jak nawigować w tym niedorzecznym labiryncie zwanym Polską. 
Przez ostatnie kilka tygodni próbowałam wprowadzać w swoje życie drobne zmiany. Jedną z nich była codzienna poranna medytacja, która uświadomiła mi, że małpi umysł trzeba trenować nieustannie. Porzucenie bezczynnego siedzenia na rzecz półlitrowego kubka kawy wypijanego w towarzystwie mediów społecznościowych kończy się natychmiastowym zjazdem po równi pochyłej. Te kilkanaście minut w bezruchu potrafi też w jakiś dziwny sposób wypiętrzyć zatapiane problemy. Powoduje konfrontacje, której próbowaliśmy uniknąć. A przecież obiecywali mi relaks;) heh
Te drobne ,,przemeblowania" w codziennej rutynie dotyczyły też używania telefonu. Czyli próbowałam przywrócić mu jego pierwotną funkcję. Jeśli ktoś nie pamięta do czego niegdyś służył telefon- przypomnę- rozmawianie. Przez te kilka tygodni uświadomiłam sobie, że to bardzo archaiczne zastosowanie. Telefonu do rozmowy używają jedynie starsze panie, ewentualnie mąż z komunikatem typu ,,będę za godzinę". No cóż, milowymi krokami zmierzam ku czterdziestce, więc nie chcąc się nadmiernie postarzać, wróciłam w iŚwiat ikonek, emoji i komunikatów przypominających alfabet morsa. Odkryłam również, że na Insta bez zmian, wszyscy są młodzi, piękni, uśmiechnięci i przebywają na wiecznych wakacjach #lifeporn.
Uf...pora powrócić do jedzenia. Przepis wygrzebany z wersji roboczy, choć pojawia się w rozmaitych wersjach na moim stole z irytującą wręcz częstotliwością. Można do niego dodać dowolne warzywa i generalnie co się komu podoba, w zależności od tego jakie mamy przekonania, co nam służy i... jakich hashtag'ów używamy;) Na temat jedzenia tyle, bo doradzaniem w tej kwestii jestem chwilowo zmęczona;)


Składniki:
  • 2 łyżki oleju kokosowego 
  • kawałek (około 2 cm) utartego korzenia imbiru
  • 2-3 ząbki czosnku
  • 1 średni batat 
  • słoiczek przecieru pomidorowego (200g)
  • 2 łyżki wegańskiej pasty czerwone curry
  • 3 szklanki wywaru z warzyw
  • 2/3 szklanki czerwonej soczewicy 
  • 1/2 łyżeczki kurkumy
  • kilka łyżek mleka kokosowego 
  • sól
Do podania:
  • ryż
  • czerwona cebula
  • pietruszka lub kolendra
 
Sposób wykonania:
  1. Soczewice płuczemy i odstawiamy.
  2. Na patelni albo w szerokim garnku rozgrzewamy olej kokosowy. Dodajemy czosnek, korzeń imbiru i batata. Podsmażamy przez 2 minuty.
  3. Dodajemy pastę curry i podsmażamy przez kolejne 2 minuty, często mieszając.
  4. Dodajemy przecier pomidorowy, wywar z warzyw, soczewicę, sól i kurkumę. Dokładnie mieszamy i gotujemy na wolnym ogniu przez około 20-30 minut.
  5. Pod koniec gotowania wlewamy mleko kokosowe i łączymy wszystkie składniki.
  6. Podajemy z ryżem.


piątek, 4 sierpnia 2017

Wegańskie snickersy i insta-detoks

Odzwyczaiłam się od pisania, od odwiedzania tej strony. Zrobiłam sobie blogowy detoks. Instagramowy zresztą też. Od miesiąca nie ,,podglądam" innych i nie ,,kreuję" swojego insta-wizerunku. Zmęczył mnie ten perfekcyjny świat mediów społecznościowych, w którym każdy post jest piękny i radosny. Nie chcę negować Instagramu, bo bardzo go lubię, ale uważam, że czasem każdemu z nas jest potrzebna przerwa od wirtualnego życia, mała inwentaryzacja i autoanaliza naszych zachowań związanych z social media. Myślę, że wiele z nas nie zauważa, albo nie chce przyznać się do tego ile czasu marnuje na bezmyślne patrzenie w ekran telefonu. Unikamy  nudy, dyskomfortu, rzeczywistości. Uciekamy od bycia z własnymi myślami, rozterkami, lękami w świat lajków. Inną sprawą, jest fakt nieustannego porównywania się do innych. Pewnie niektórzy z nas uważają, że ich to nie dotyczy, ale chyba nie ma w świecie mediów społecznościowych osoby, która nie odczuwa ciągłego ukłucia zazdrości. Bo koleżanka na plaży, kolega w ekskluzywnej restauracji, przypadkowa osoba wygląda jak modelka, albo modelka wygląda...jak modelka. Widzimy fasadę, pozę, jedną stronę i zastanawiamy się czemu nasze życie tak nie wygląda. Odpowiedź brzmi- niczyje życie tak nie wygląda.
Moje wylogowanie się z wirtualnej rzeczywistości sprawiło, że przez 35 dni z rzędu zaczynałam każdy dzień od medytacji. Wreszcie dotarło do mnie, że medytacja nie jest ucieczką od myśli i problemów. Że te myśli będą się pojawiać niemal zawsze, tak jak problemy w naszym życiu. Raz będą mnie, raz bardziej natarczywe i chodzi o to, żeby z nimi nie walczyć, tylko je obserwować. Medytacja nie sprawi, że nasze życie stanie się radosne i wolne od bólu codzienności. Co więcej, czasem z większą świadomością i intensywnością dojrzymy to, co dzieje się w nas i wokół nas. Ale z drugiej strony uświadomi nam, że dyskomfort, złość, smutek są tymczasowe. Nauczy nas nie skupiać się na tych uczuciach, tylko przyglądać się im. 
Dla mnie jest to ogromna lekcja, którą muszę odrabiać każdego dnia. Jako była emigrantka mam nieustaną chęć walki z rzeczywistością. Życie codzienne w Polsce sprawia często, że mam ochotę krzyczeć i uciekać z powrotem tam skąd przyjechałam. Uczę się więc obserwować swoją wściekłość i frustrację. Oswajam się też z myślą, że może kolejny raz trzeba będzie wywrócić życie do góry nogami i nie postrzegać tego w kategorii porażki czy kary. 

A dzisiejszy przepis, to zdrowa wersja snickersów. W te upalne dni, to doskonała alternatywa dla deserów, które wymagają pieczenia. 




Składniki:  (10 porcji):

  •     szklanka płatków owsianych
  •     3 łyżki masła orzechowego
  •     3 miękkie daktyle
  •     kilka łyżek mleka roślinnego
  •     szklanka miękkich daktyli
  •     garść orzechów ziemnych
  •     ¾  tabliczki czekolady
  •     łyżka oleju kokosowego (opcjonalnie)

Sposób wykonania:

  1. Płatki owsiane umieszczamy w malakserze i miksujemy przez 1-2  minuty. Dodajemy masło orzechowe i daktyle. Ponownie miksujemy. 
  2. Jeśli masa nie chce się połączyć dodajemy stopniowo niewielką ilość mleka roślinnego. 
  3. Brytfankę wykładamy papierem do pieczenia. Umieszczamy w niej masę i dociskamy palcami tak by miała równą powierzchnię. 
  4. W malakserze umieszczamy daktyle (jeśli nie używasz miękkich daktyli, musisz je wcześniej namoczyć) i blendujemy do uzyskania jednolitej, gładkiej masy.  Jeśli masa jest zbyt gęsta, możemy dodać nieco mleka roślinnego, albo masła orzechowego. 
  5. Daktylową masę wylewamy na owsianą bazę. 
  6. Na zblendowanych daktylach układamy orzeszki ziemne, delikatnie je dociskając.
  7. Całość polewamy czekoladą rozpuszczoną w kąpieli wodnej.  Do czekolady możemy dodać łyżkę oleju kokosowego, jeśli chcemy by polewa nie była zbyt twarda. 
  8. Umieszczamy w lodówce. 
  9. Gdy czekolada zastygnie, kroimy snickersy na niewielkie kawałki. 



Energia: 194,4kcal
Białko: 3,3g
Tłuszcz:  9,7g
Węglowodany: 93,1g