Choć i tak nikt nie czyta wstępów, przydługawy akapit bez związku z poniższym przepisem-powstanie. Grafomania, to mój sposób radzenia sobie ze stresem, podobną funkcję spełnia w moim przypadku bieganie. A że powłóczenie nogami chwilowo porzuciłam z powodu ogólnego zmaltretowania różnych części ciała aktywnością fizyczną oraz:
a) braku zapędów samobójczych, które są konieczne do uprawiania joggingu na pobliskiej drodze,
b) niechęci do komunikacji miejskiej, która przypomina mobilną pijalnię piwa,
c) amnezji dotyczącej posiadania prawa jazdy i przekazania samochodu w ręce współmałżonka,
stukam w klawiaturę.
A stresu w moim bezstresowym życiu jest ostatnio zadziwiająco wiele. Chyba ma on związek z wyczerpaniem szczątkowych zasobów optymizmu przywiezionego z odległego kraju. Wiadomo, ludzie mieszkający w Stanach są naiwni, więc i ja infantylnie sądziłam, że Polska jest fajna, odmieniona i że z pewną dozą wysiłku zapewne ułożę sobie tutaj życie. Okazuje się jednak, że nadwiślana ojczyzna, to jednak puzzle nie na moim poziomie. Zbyt trudne, chaotyczne, nielogiczne i do tego mało estetyczne. Tracę wiarę, że kiedykolwiek do nich dorosnę. Łapię się na tym, że zazdroszczę osobą, które nigdy nie zmieniały kraju zamieszkania. Wiedzą jak nawigować w tym niedorzecznym labiryncie zwanym Polską.
Przez ostatnie kilka tygodni próbowałam wprowadzać w swoje życie drobne zmiany. Jedną z nich była codzienna poranna medytacja, która uświadomiła mi, że małpi umysł trzeba trenować nieustannie. Porzucenie bezczynnego siedzenia na rzecz półlitrowego kubka kawy wypijanego w towarzystwie mediów społecznościowych kończy się natychmiastowym zjazdem po równi pochyłej. Te kilkanaście minut w bezruchu potrafi też w jakiś dziwny sposób wypiętrzyć zatapiane problemy. Powoduje konfrontacje, której próbowaliśmy uniknąć. A przecież obiecywali mi relaks;) heh
Te drobne ,,przemeblowania" w codziennej rutynie dotyczyły też używania telefonu. Czyli próbowałam przywrócić mu jego pierwotną funkcję. Jeśli ktoś nie pamięta do czego niegdyś służył telefon- przypomnę- rozmawianie. Przez te kilka tygodni uświadomiłam sobie, że to bardzo archaiczne zastosowanie. Telefonu do rozmowy używają jedynie starsze panie, ewentualnie mąż z komunikatem typu ,,będę za godzinę". No cóż, milowymi krokami zmierzam ku czterdziestce, więc nie chcąc się nadmiernie postarzać, wróciłam w iŚwiat ikonek, emoji i komunikatów przypominających alfabet morsa. Odkryłam również, że na Insta bez zmian, wszyscy są młodzi, piękni, uśmiechnięci i przebywają na wiecznych wakacjach #lifeporn.
Uf...pora powrócić do jedzenia. Przepis wygrzebany z wersji roboczy, choć pojawia się w rozmaitych wersjach na moim stole z irytującą wręcz częstotliwością. Można do niego dodać dowolne warzywa i generalnie co się komu podoba, w zależności od tego jakie mamy przekonania, co nam służy i... jakich hashtag'ów używamy;) Na temat jedzenia tyle, bo doradzaniem w tej kwestii jestem chwilowo zmęczona;)
Składniki:
- 2 łyżki oleju kokosowego
- kawałek (około 2 cm) utartego korzenia imbiru
- 2-3 ząbki czosnku
- 1 średni batat
- słoiczek przecieru pomidorowego (200g)
- 2 łyżki wegańskiej pasty czerwone curry
- 3 szklanki wywaru z warzyw
- 2/3 szklanki czerwonej soczewicy
- 1/2 łyżeczki kurkumy
- kilka łyżek mleka kokosowego
- sól
Do podania:
- ryż
- czerwona cebula
- pietruszka lub kolendra
Sposób wykonania:
- Soczewice płuczemy i odstawiamy.
- Na patelni albo w szerokim garnku rozgrzewamy olej kokosowy. Dodajemy czosnek, korzeń imbiru i batata. Podsmażamy przez 2 minuty.
- Dodajemy pastę curry i podsmażamy przez kolejne 2 minuty, często mieszając.
- Dodajemy przecier pomidorowy, wywar z warzyw, soczewicę, sól i kurkumę. Dokładnie mieszamy i gotujemy na wolnym ogniu przez około 20-30 minut.
- Pod koniec gotowania wlewamy mleko kokosowe i łączymy wszystkie składniki.
- Podajemy z ryżem.
Z batatem musi być mega! Pyszności :)
OdpowiedzUsuńhttps://rankiemwszystkolepsze.blogspot.com